Druk wielokolorowy:
Pantone czy ECG?
artykuł dla Świata Druku, 11 / 2017
Blisko 20 lat temu wymarzyłem sobie ładny folder odzwierciedlający moją pasję fotograficzną. Druk wymyśliliśmy sobie (my, czyli grafik i ja) jako hexachrome. Skoro jest dostępny, to czemu z niego nie skorzystać? Otóż powód był dosyć prozaiczny: żadna z drukarni we Wrocławiu nie miała jakichkolwiek doświadczeń w tej materii. CMYK musiał wystarczyć. Teraz zrobiłbym to całkowicie inaczej, gdyż zamiast próbować poszerzać gamut, stworzyłbym wielotonowe obrazy w skali szarości. Tego wątku nie będę tu jednak rozwijał, gdyż ten artykuł dotyczy drugiego końca stabilizacji kolorystycznej – barwy i jej położenia na osiach współrzędnych.
O hexachromie wspominam nie bez kozery, gdyż ma dwa kanały znacząco rozszerzające gamut standardowego CMYK-a. Standaryzując przestrzeń czterokolorową, określamy położenie C, M i Y. Oznacza to, że w teorii cyjan cyjanowi nierówny, dotyczy to każdego kanału. Jednak w praktyce kupujemy farby w określonym standardzie, np. ISO:127654. Dzięki temu wiemy, czego się spodziewać na arkuszu, i możliwa jest pewna powtarzalność druków pomiędzy maszynami. To również oznacza, że ograniczamy rozpiętość barwną dla naszych przyszłych prac. Zatem, aby w ustandaryzowany sposób uzyskać więcej niż z modelu CMYK, trzeba najzwyczajniej dołożyć dodatkowe kolory. Poszerzanie M i C jest słabym pomysłem, ponieważ najwięcej uzyskamy w czystych barwach oraz tych znajdujących się jak najbliżej nich. Jednak dodanie kolorów pochodnych i zdefiniowanie ich jako podstawowe o największym wysyceniu to już całkiem inna pula możliwości.
Teraz pojawi się zapewne pytanie o słowo „pochodne”. Szczęśliwie nie chodzi o odwrotność matematycznej całki (notabene, miałem kiedyś kota imieniem Całka), a pochodną koloru podstawowego, czyli o wymieszanie dwóch z trzech dostępnych kolorów podstawowych. Czyli z wymieszania żółtego i niebieskiego uzyskamy zielony, fiolet będzie pochodną czerwonego i niebieskiego, a pomarańcz – żółtego i czerwonego.
Każdy z tych kolorów rozmieszczamy na okręgu wytyczonym przez wierzchołki CMY, możliwie blisko środka sąsiadujących punktów, i oto mamy najlepiej matematycznie wytyczone nowe kanały.
Hexachrome zawierał zestaw sześciu (jak n azwa w skazuje) kanałów podstawowych: CMYK + OG. Z wielu powodów, głównie związanych z opłatami licencyjnymi, standard nie przyjął się w pierwotnej postaci. Jednak mamy wielki powrót ulepszonego brata: CMYK + OVG, czyli siedem kanałów umożliwiających nam zreprodukowanie 90% kolorów ze wzornika Pantone Matching System.
Skoro wstęp teoretyczny mamy za sobą, pozostaje delikatne pytanie: czy warto? Najpierw zastanówmy się przez chwilę nad celem oraz wymaganiami. Jeśli jesteśmy na przykład drukarnią opakowań, która poświęca więcej czasu na narządy ze zmianą Pantone’ów niż na sam druk, to w istocie warto. Wyobraźmy sobie taką sytuację: klient przygotował pracę w 12 kolorach. Sądzę, że bezpiecznym założeniem jest, że i tak czekają cię, drogi Czytelniku, dwa przeloty, a to zaś oznacza, że drukarze naprawdę się przez chwilę napracują. A jeśli nakład jest niewielki…? No cóż.
Na szczęście, jeśli nawet 10 z 12 kolorów mieści się w zasięgu ECG (rozszerzony gamut), to jest spora szansa, że pozostałe dwa znajdują się wystarczająco blisko, by przy odpowiedniej tolerancji można było zamknąć całość. Czego zatem potrzebujemy, aby rozpocząć nową przygodę? Maszyny 7-kolorowej, oprogramowania ze zdolnością do rozbarwień do CMYK + OVG oraz chęci. Naprawdę dużo chęci. Wszak do tej pory rynek stał Pantone’ami, a teraz próbujemy wprowadzić „nowe”.
Wady? Oj tak, są! Większość drukarzy wie, że kolory spotowe mają cechę o nazwie „stabilność barwna”. Nie jest to jednak stabilność pomiędzy narządami/ maszynami/podłożami, a stabilność w trakcie druku. No bo co się może zmienić w trakcie długiej pracy? Tylko gęstość farby, czyli upraszczając do granic możliwości (choć niezbyt precyzyjnie): jasność. Zanim zmiana stanie się dostrzegalna gołym okiem, odpowiednie oprzyrządowanie kolorymetryczne wyłapie błąd i go naprawi.
A teraz odnieśmy się do tego, co – moim skromnym zdaniem – jest naprawdę ważne. Mam na myśli plastyczność położenia farby przy pełnym kryciu oraz piękną bezrastrową aplę. O właśnie! O to chodziło: brak jakiegokolwiek rastra. Na przykład, jeśli mamy 40-procentową szarość budowaną wyłącznie z CMY, zaobserwujemy złożenie wszystkich kanałów w postaci np. rozet. Jeśli to będzie nasz jedyny problem na całym arkuszu, możemy się uważać za szczęśliwych ludzi, ale mimo wszystko ten widoczny wzór znacząco utrudni odbiór wydruku. Jeśli zamienimy to np. na Pantone Cool Gray 8, uzyskamy piękny i gładki obraz. Mogę ręczyć, że znikną również mniejsze lub większe przebarwienia, które na pewno sie pojawią. Różnica zaś będzie jeszcze większa, jeśli dołożymy do tego cienkie linie lub grafikę bitmapową.
Poważnym problemem wizualnym jest stosowanie przejść tonalnych w ciemnych kolorach spotowych tak, że zaczynają pracować na bardzo niewielkim kryciu. Oczywiście mówię tutaj o półtonach, które podlegają rastrowaniu. Obraz po prostu robi się „zabrudzony” lub też ziarnisty. Jest to problem grafika i jego świadomości efektu końcowego, a podkreślam, że jest poważny, bo to trochę tak, jakby nagle w XXI wieku głosić przewagę jasnych partii obrazu B&W drukowanych wyłącznie za pomocą kanału czarnego. Jeśli wydrukujemy nasze ciemne kolory spotowe, symulując je za pośrednictwem CMYK + OVG, uzyskamy dużo gładszy obraz w tonach jasnych, gdyż na jego zestawienie będzie pracowało kilka kanałów.
Wadą będzie również większa podatność na metameryzm oraz mniejsza stabilność kolorystyczna w procesie. Nasze przejścia tonalne na symulowanych kolorach specjalnych będą na pewno bardziej narażone na braki równomierności barwnej przy zmianie oświetlenia. Proszę pamiętać, że do upilnowania będziemy mieć nie cztery, a siedem kolorów uczestniczących w procesie, więc czujność drukarzy będzie musiała być odpowiednio większa. Jeśli jednak przywykliśmy do druku w CMYK-u i jesteśmy w stanie bez zająknięcia usatysfakcjonować naszego klienta powtarzalnością barwną w całym nakładzie, to poszerzenie gamutu może nie być dla nas dobrym posunięciem.
Jeśli mycie zespołów farbowych i zmiana kolorów była dla nas elementem każdej jednej pracy, zdecydowanie skrócimy czas narządu maszyny. Jednak wiele farb wciąż pozostanie do podania, jak wszystkie metaliczne czy fluorescencyjne. Musimy po prostu dobrze przeliczyć procent prac odpowiadających nowej specyfikacji i podjąć decyzję czysto strategiczną. ECG jest techniką reprezentacji barwnej i od nas zależy, jak z niej skorzystamy.
Moje zdanie jest mocno niejednoznaczne w tym zakresie. Sam należę do osób lubujących się w kolorach specjalnych, wręcz maniakalnie używam ich w procesie. Oznacza to, że dla mnie dodatkowa stacja uczestniczy w budowaniu obrazu, a nie jedynie wypuszcza przy pełnym kryciu pojedyncze dane. Jeśli wykorzystany Pantone jest zbyt ciemny, stosuję separacje do duotonu, aby uzyskać większą gładkość przejść, i tak obsadzam wtedy dodatkową stację. No, ale w mojej pracy liczy się jakość obrazu i jego naturalność. Drukując opakowania, w których kolor specjalny jest elementem spójności kolorystycznej linii produktów, brak rozet nie jest priorytetem najwyższej wagi. Poza opakowaniami hiperpremium nie zastanawiałbym się nawet przez chwilę nad wejściem w ECG. Konfigurowałem cyfrową drukarnię opakowań. Kolory specjalne symulowałem CMYK-iem i ewentualnie poszerzałem gamut przy wybranych pracach. Efekt był więcej niż zadowalający. Mało tego, r ealizowałem zlecenia dodruku wręcz kilku sztuk opakowań robionych pierwotnie np. w offsecie i spójność kolorystyczna była na najwyższym poziomie, kolorymetrycznie dE = <1.
Rozszerzony gamut nie jest przyszłością. To jest teraźniejszość, która na dodatek trwa od wielu lat. Jak to zwykle bywa, potrzebne było odpowiednie „tąpnięcie marketingowe”, aby pojawiły się pytania o ten standard. Ja korzystam z niego od blisko 10 lat i nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. To znaczy, mogę sobie wyobrazić, tylko po co się męczyć?