Jak uzyskać wiarygodny proof?


artykuł dla Świata Druku, 2 / 2018

O proofach mówi się dużo i często, zwłaszcza w kontekście akceptacji materiału do druku. Jednak proof w pełni wiarygodny i poprawnie wykonany zdarza się niezwykle rzadko. Zacznijmy więc od samej idei odbitek próbnych, a później przejdźmy do technik ich wykonywania i ograniczeń z tym związanych.

Zamysłem przyświecającym realizacji odbitek próbnych była odpowiednia poprawność kolorystyczna uzyskana znacząco mniejszym kosztem niż w przypadku realnego świecenia blach offsetowych i rozpędzania maszyn. Twierdzę, że w ubiegłym wieku nadrzędna funkcja odbitek próbnych była stricte kolorystyczna, a i tak różnice barwne pomiędzy obrazem wyświetlanym na monitorach a tym, czego oczekiwali graficy, były nierzadko łatwe do zauważenia. Wykonanie tzw. kromalinu (ang. cromalin) było uznawane za konieczność wpisaną w prace końcowe nad każdą publikacją. Dawało możliwość wprowadzenia mniej lub bardziej znaczących korekt obrazu lub stanowiło wytyczne dla drukarza, jak ma wyglądać nasz druk. Jednak i w tym przypadku precyzja pozostawiała wiele do życzenia.

Odbitka próbna w dzisiejszych czasach wygląda – o dziwo – podobnie, choć przyznam szczerze, że ja w ogóle jej w ten sposób nie robię. Wykonuję druk atramentowy, a dokładniej pigmentowy z maszyn o poszerzonym gamucie. Elementem graficznym jest pasek kontrolny (control wedge lub color strip), który zawiera pola jak w przypadku tworzenia profilu barwnego czy linearyzacji urządzenia. Będziemy mieć wiele kanałów czystych oraz półtonów, jednak uwaga! – kanały czyste nie dla maszyny wykonującej proof, a zgodnie ze standardem, w którym będziemy wykonywali druk, czyli np. Fogra 39. Od dobrych kilku lat porządne plotery do odbitek próbnych wyposażone są w spektrofotometry, które przejeżdżają po naszym pasku i potwierdzają wiarygodność wydruku. Jeśli wszystko jest prawidłowo, dodrukowany zostaje zielony „ptaszek”, w przeciwnym razie naszym oczom ukaże się krzyżyk. Oczywiście, aby system kontrolny pracował poprawnie, potrzebne jest odpowiednie oprogramowanie, które nierzadko swą wartością przewyższa cenę samego plotera lub stanowi jej znaczący procent.

Proofery wyposażone są w „ileś” atramentów. Zależnie od generacji i producenta będzie to od 8 do nawet 11 i poza CMYK-iem są to półtony, mogą również się pojawić kanały z ECG, jak OVG. Czy to cokolwiek zmienia w praktyce? Otóż tak, bo po pierwsze, zastosowanie półtonów dla kanałów podstawowych umożliwiło wyciągnięcie wierzchołków CMY, a dodanie dowolnych kanałów OVG objęło w zakresie reprodukcji znaczącą liczbę kolorów z wzornika Pantone. Zatem możemy zasymulować wizje grafików w naprawdę dalece wiarygodny sposób. Pamiętajmy, że jeśli magenta zainstalowana w ploterze jest bardziej wysycona niż ta z maszyny offsetowej, to trzeba będzie na wydruku zastosować zmniejszone jej krycie i bardzo możliwe, że z lekkim przesunięciem np. w kierunku cyjanu. Czyli nasze wejściowe kanały CMYK będą złamane na wyjściu. Wszystko po to, aby wydruk był jak najbliższy temu uzyskanemu w procesie produkcyjnym. Jednak pomimo tych wszystkich operacji wciąż pojawia się „ale”.

Oryginalne kromaliny były wykonywane na podłożu silnie błyszczącym, powlekanym. Proofy przed 5–10 laty wykonywano na podłożach lekko błyszczących, perlistych, a nawet nieco matowych. Obecnie mamy podłoża ze złamaną bielą, niektóre nawet dwustronne, i o różnych stopniach zmatowienia. Jednak wciąż mówimy o kilku (a nawet kilkunastu) rodzajach podłoża, i to raczej w jednej, określonej gramaturze. Jeśli traktujemy taki proof tylko jako wzorzec kolorystyczny i nic więcej, jest to co najwyżej akceptowalne. Ale naprawdę niczego więcej po takim proofie nie możemy się spodziewać. Nawet dopasowanie realnych gęstości farb jest niezwykle rzadko wykonywane. Każde podłoże będzie mogło pokazać troszkę inny gamut. Oczywiście puryści odezwą się, że możemy wtedy skorzystać z innego standardu, np. Fogry. Jasne. Jednak wciąż będziemy coś uśredniać i albo lekko naciągniemy możliwości podłoża, albo nie wykorzystamy ich w pełni. Poza tym dochodzi element transparentności oraz grafik dwustronnych, które mogą na siebie wpływać. Opisywałem tę problematykę w artykule o reprodukcji dzieł sztuki („Świat DRUKU” nr 12/2017).

Pobawmy się teraz w grafika. Otóż abyśmy mogli zobaczyć, jak fizycznie będzie wyglądało nasze dzieło – jako przedmiot – tworzy się tzw. dummy box lub makietę. Kilka firm oferuje tworzenie niezadrukowanych makiet z wykorzystaniem różnych papierów z ich oferty, aby projektanci zobaczyli i poczuli fizyczność kreowanej bryły. Można wtedy przeanalizować rozkładalność papierów, wagę, proporcje, rozmiar itp. Mamy zatem proof inkjetowy na jakimś papierze, czyli próbkę barwy oraz makietę na docelowym, ale niezadrukowanym podłożu. Z kolei wykorzystując biurową drukareczkę, sprawdzamy zgodność treści. Będę szczery: żadna z tych form nie jest doskonała ani nawet bliska poprawnej. Jestem gorącym zwolennikiem pewnej hybrydy funkcjonalności z wiarygodnością kolorystyczną.

Zacznijmy od tego, że papiery niepowlekane pracują bardzo różnie. Szorstkie dają inny poziom głębokości czerni w porównaniu z gładkimi. Papiery powlekane mogą zachowywać się jak objętościowe i z niskim OD oraz takie, które posłużą do druku fotografii o bardzo szerokim spektrum barwnym. Czyli papier papierowi nierówny. A są jeszcze materiały syntetyczne. Tak więc podkreślmy: każde z tych podłoży daje nam inne możliwości i nawet jeśli będziemy chcieli je uśrednić do standardowych oczekiwań, nadal możemy mieć problem. Co zatem wykonuję dla swoich klientów lub jako element własnych projektów? Otóż robię proofy cyfrowe na docelowych podłożach, kalibrując maszynę dokładnie tak, aby odpowiadała stosowanej technologii produkcyjnej, a następnie realizuję druk z symulacją docelowych farb. I tu możliwości są dwie: idę w perfekcję, czyli tworzę nowy profil barwny podłoża i wydruk jest najlepszy z możliwych dla danego typu pracy, albo korzystam z systemu pracy drukarni realizującej docelową produkcję. Bardzo często bowiem nie mogę określić stopnia wygięcia krzywej GCR czy innych parametrów, dlatego muszę drukować zgodnie z przyrostami ISO i z nafarbieniem np. 300%. Jednak efektem mojego druku jest praca prawie idealnie zgodna z tym, co wyjdzie z maszyny np. offsetowej. Mogę nawet dobrać raster do tego, który będzie użyty w docelowym nakładzie. Zwróćmy jednak uwagę, że ten rodzaj prac jest znacznie bardziej czasochłonny i podatny na nieporównywalnie większą liczbę błędów.

Zalety? Projektant i klient końcowy mogą wziąć oprawiony i wypełniony żądaną treścią przedmiot do ręki i ocenić go dokładnie tak, jak robiliby to w przypadku gotowej publikacji. Drukarz zaś otrzyma arkusze nawet z impozycją, tak aby odnosił się do nich podczas druku 1:1. Uwzględniony będzie druk awersu i rewersu razem z przebiciem farby. Wady? No cóż, nie zrobi się tego w kwadrans. Jednak jeśli przyjmiemy, że drukujemy np. w standardzie Fogra 27 i papier jest na półce, to w istocie czas druku będzie wynosił raptem kilka- kilkanaście minut. Poza tym proof inkjetowy to z zasady pojedyncze arkusze drukarskie lub wybrana strona, a w tym przypadku robimy całą publikację.

Reasumując, aby zrealizować wiarygodną odbitkę próbną, potrzebujemy znać nafarbienie wyjściowe, standard druku w docelowej drukarni oraz – to byłby ideał – stosowany raster z liniaturą. I podłoże, oczywiście. Powodzenia w realizacjach!